Student
Ankieta
- 20-06-2008
Podnoszone przez studentów żale, spowodowane z niejasnościami z tłumaczeniem tytułów uzyskanych z racji wykształcenia, znalazły odbicie w wielu publikacjach. W „Gazecie Wyborczej” zamieszczono wywiad z Hanną Reczulską, wicedyrektorem Biura Uznawalności Wykształcenia i Wymiany Międzynarodowej. Okazuje się, że nietłumaczenie tytułów zawodowych jest zgodne z wytycznymi przyjętymi w 2001 r. przez Konwencją Lizbońską. Ustalenia dotyczą wszystkich krajów Europy.
„Zgodnie z zaleceniami nazwy stopni naukowych bądź tytułów zawodowych pozostawia się w języku oryginalnym, żeby nie wprowadzać nikogo w błąd. Samo tłumaczenie nie jest równoznaczne z uznaniem dyplomu” - mówi „Gazecie” Hanna Reczulska.
Problemy szczególnie dotyczą słowa „licencjat”, które dla większości zagranicznych pracodawców jest kompletnie nieczytelne, a jego anglojęzyczny odpowiednik „bachelor” też powoduje komplikacje, ponieważ to z kolei słowo nie istnieje w spisie polskich tytułów uzyskanych z racji wykształcenia.
Wielu absolwentów uczelni zanosi dyplomy do tłumaczenia, ale jak argumentuje Halina Reczulska: „Tłumaczenie tytułu zawodowego może przysporzyć problemów samym studentom i wydłużyć procedurę uznania, jeśli osoba oceniająca dyplom nie znajdzie nazwy tytułu zawodowego w opisie polskiego systemu edukacji.”
Biuro Uznawalności Wykształcenia i Wymiany Międzynarodowej organizuje spotkania ze studentami, na których promuje dokument „Zalecenie w sprawie kryteriów i procedur oceny wykształcenia uzyskanego za granicą” Dokument jest dostępny w języku polskim na stronie internetowej Biura.
Halina Reczulska w wywiadzie dla „Gazety” powiedziała też, że „Dyplom można przetłumaczyć, ale nazwę tytułu zawodowego lepiej pozostawić w brzmieniu oryginalnym. Tłumacz jest specjalistą w zakresie języka, nie specjalizuje się natomiast w systemach szkolnictwa wyższego różnych krajów.”
Z tej przyczyny bezpieczniej nie tłumaczyć nazw tytułów zawodowych – nigdy nie wiadomo, gdzie absolwent podejmie pracę.
Źródło: „Gazeta Wyborcza”